Nie opuszcza mnie wiara, że ze wszystkim sobie poradzę. Nie mam pojęcia skąd taka myśl wzięła się w mojej głowie, ale nie chce z niej wyjść, nawet jeśli czasem jest zupełnie bezpodstawna. W sumie lepiej żyje mi się w tym przekonaniu. Łatwiej mi radzić sobie z tą samotnością, studiami i wszystkimi problemami, z którymi codziennie muszę toczyć bój. Zmęczenie...
Taka dzisiejsza refleksja. Pamiętam, kiedy byłam tą smutną dziewczynką, której nikt nigdzie nie zapraszał i z którą nikt nie chciał rozmawiać. Ludzie ukrywali przede mną, że gdzieś wychodzą i zawsze wstawali z ławki, kiedy siadałam obok. Jedyną rzeczą jakiej wtedy pragnęłam to być akceptowaną. Chciałam istnieć w społeczności. Teraz można powiedzieć, że jestem gdzieś na jej szczycie, bo teraz to ja jestem tą dziewczyną, która decyduje kogo zaprosić na fajną imprezę, a kto nie dostąpi tej przyjemności. Jestem dziewczyną, która unika ludzi, których nie lubi i nie kryje się z tym. Nie dyktuję co prawda nikomu warunków, bo uważam że każdy żyje na własnych, a ja nie mam wcale na celu bycie jak ta kultowa kapitan cheerleaderek, ale mimo wszystko czyjeś uczucia bywają w moich rękach i nie waham się wyrzucić ich do kosza. Czy to znaczy, że jestem bez serca?
Zastanawiam się jaka jest cena za bycie szczęśliwym. Bo gdybym miała oddać wrażliwość za spokojne noce bez płaczu to chyba nie zgodziłabym się na taki układ. Może to wygląda, jakbym była wariatką, ale widziałam rzeczy, których nie widzą inni. I nawet jeśli czasem sama na tym cierpiałam, to nie oddałabym tego daru. Taka po prostu jestem.
Kraków; Sunday, October 21, 2012 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz