środa, grudnia 30, 2015

No river is too wide or too deep for me to swim to you. Come whenever I'll be the shelter that won't let the rain come through. Your love, it is my truth and I will always love you.

Zniknęłam na ponad dwa miesiące. Przynajmniej z bloga, bo w pracy i na uczelni bywałam tak często jak tylko się dało. Nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że ten semestr był naprawdę ciężki. Ciężki dla wszystkich, ale dla mnie szczególnie, bo musiałam godzić go ze stażem. A w zasadzie nadal muszę, bo nadal trwa. Mam tylko przerwę.

Tak więc 22 grudnia nadszedł pierwszy od czerwca dzień, w którym mogłam naprawdę odetchnąć. Odpoczynek dłuższy, niż dwa dni weekendu. Coś niesamowitego. Ale blog był nadal ostatnią rzeczą o jakiej myślałam. Ale teraz, kiedy minęło całe świąteczne zamieszanie, a widmo powrotu do pracy i na uczelnię jeszcze nade mną nie wisi, mam chwilę, żeby coś napisać. Aż się dziwię, że przez ten cały czas P. nie upomniał się o żaden wpis. Może dlatego, że sam też był bardzo zajęty.

W pierwszej z trzech części nadrabiania zaległości i swego rodzaju zadośćuczynienia za zaniedbanie bloga - streszczę październik. Jak już wspomniałam, nie mieliśmy z P. za dużo czasu dla siebie, ale kilka fajnych rzeczy udało się zrealizować. Weekendy wykorzystywaliśmy właściwie tylko na spotkania z przyjaciółmi i rodziną. Ja byłam też z babcią w Operze Krakowskiej na "Kopciuszku" (niesamowity balet!). Październik zleciał tak szybko, że nawet nie wiem co więcej mogłabym o nim napisać.

Opera Krakowska, balet "Kopciuszek"


piątek, października 16, 2015

I can hear your heart on the radio beat, they're playing 'Chasing Cars' and I thought of us.

Czuję się zobowiązana coś napisać. Zaczęłam nawet wczoraj, ale P. zniesmaczony tym, co podglądnął przez moje ramię, uniemożliwił mi skończenie chociażby akapitu. Więc dziś zaczynam od nowa. Kiedy P. jest w pracy.

Nie ma sensu mówić nic o wrześniu, ani o pierwszej połowie października, które upłynęły mi tak  naprawdę na pracy i użeraniu się z dziekanatem. Nic ciekawego. Ten tydzień przeleżałam w łóżku walcząc, jak na razie niestety mało skutecznie, z chorobą. Też nic ciekawego.

Byliśmy z P. na Sacrum Profanum początkiem września, a dwa tygodnie później na gościnnym występie dyrygenta i pianisty Stefana Vladara razem z Sinfonietta Cracovia w Filharmonii Krakowskiej. Wspaniały występ. Aktualnie jesteśmy też w trakcie maratonu wszystkich części X-man, który rozłożyliśmy na ten weekend. Generalnie fajnie spędzamy czas. Muszę też przyznać, że teraz, jak jestem chora, P. się zajmuje mną jak nigdy. Dostałam kwiaty, chyba pierwszy raz w naszej historii, przedwczoraj zrobił mi czekoladowe fondue, a wczoraj pyszne spaghetti bolognese, dokładnie takie, jak lubię. Gdybym jeszcze miała smak, to byłoby idealnie.

Pomimo nawału roboty i trudności w pogodzeniu pracy, studiów dziennych i czasu dla nas samych, dla naszego związku, czuję się... Naprawdę szczęśliwa.


niedziela, września 06, 2015

Say you'll remember me standing in a nice dress, staring at the sun set, babe. Red lips and rosy cheeks.

Dziś jest dokładnie taki dzień, jakie lubię. Świeci słońce, chociaż jest raczej chłodno i wieje zimny wiatr. W mieszkaniu jest idealny porządek, zjedliśmy pyszny obiad, a teraz leżymy sobie w łóżku i każde z nas korzysta z czasu, żeby nadrobić to, na co nie miało czasu przez tydzień. Ja zajęłam się blogami, P. ogląda kolejny odcinek Hannibala.

Ten weekend spędziliśmy nareszcie w Krakowie. Widzieliśmy się wczoraj z As., ślicznie wystrojeni pojechaliśmy na rynek, byliśmy w Pijalni, potem na żurku i pierogach w Kompanii, a skończyliśmy z Carpe na Sławkowskiej. Przespacerowaliśmy się po rynku, czekając na N. Generalnie wieczór bardzo udany. Cieszę się, że N. do nas przyjechała, nawet na tak krótko.

W Opolskim zoo urodziło się 8 gepardziątek. I 5 kapibar. [link]

Wrzucam kilka zdjęć z naszego rodzinnego (ja, P. i Ag.) wypadu do Oświęcimia. Trafiliśmy na świetną pogodę i skorzystaliśmy z niej trochę na działce u A. i Q. Ag. zwiedziła obóz, ale to raczej nie należało do przyjemnych aspektów wyjazdu. Pospacerowaliśmy po rynku w Oświęcimiu, byliśmy na piwie w Bazylu i robiliśmy to, co zawsze - odpoczywaliśmy intensywnie.

Oświęcim; Saturday, August 1, 2015

piątek, września 04, 2015

He said let's get out of this town. Drive out of the city, away from the crowds. I thought heaven can't help me now.

Nadszedł upragniony piątek, ale ja nadal nie mam wolnego, bo ciągle czeka na mnie sprzątanie, pranie i prasowanie, czyli to na co nie miałam czasu w tygodniu. Ale zamiast się tym teraz zająć i mieć wolną sobotę, wolę Wam opowiedzieć o drugiej części moich urodzin, tzn. o księżniczkowym weekendzie.

Generalnie weekend przedłużony o wolny piątek (prezent od szefa) zaczęliśmy od Oświęcimia. Wybraliśmy się z N. i z małą G. do Pszczyny. Pospacerowaliśmy po parku, zaglądnęliśmy do żubrów, a N. znalazła wśród kóz najlepszego przyjaciela.

W sobotę rano (no dobra, jak wstaliśmy) wyjechaliśmy. Generalnie pomysły gdzie pojedziemy zasypywały nas cały sierpień i może pominę wszystkie opcje, jakie rozważaliśmy, lub też na jakie trafiliśmy, bo nie do tego zmierza. Liczy się to, że koniec końców P. zabrał mnie, jak przystało na księżniczkę, do pałacu. Generalnie mieszkaliśmy w przepięknym pałacu Frączków z 24 hektarami parku dookoła. Cudo! Zajrzeliśmy też w sobotę do Nysy i przespacerowaliśmy się do centrum, ale pogoda nie była zbyt dobra, więc wróciliśmy dość wcześnie do pałacu. Wieczorem poszliśmy na cudowną kolację, ale na ten temat mogę powiedzieć tylko tyle, że jadłam chyba najlepszą lasagne na świecie. Przysięgam. A jadłam ich wiele.

W niedzielę pogoda była już idealna, więc po wspaniałym śniadaniu poszliśmy pospacerować po parku i generalnie okolicy pałacu. Niesamowicie piękne miejsce. Wracając do Oświęcimia zahaczyliśmy jeszcze o Otmuchów, ale zamku niestety nie da się tam zwiedzić, więc pozostał nam spacer w słońcu po centrum. To były chyba moje najlepsze, czterodniowe urodziny w życiu. I mówię tu i o imprezie, i o wyjeździe. Wszystko było niemal idealne. Aż strach myśleć, jak cudownie będzie za rok.


poniedziałek, sierpnia 31, 2015

And if you hurt me that’s okay, baby, only words bleed. Inside these pages you just hold me and I won’t ever let you go.

Moje tłumaczenie nie będzie ani nowe, ani pewnie nawet wiarygodne, ale naprawdę w natłoku pracy nie potrafię znaleźć chęci na zrobienie czegokolwiek poza położeniem się do łóżka. Zapał mija, kiedy wchodzę na to trzecie piętro i widzę jak P. kładzie się zmęczony.

I jestem zła, bo każdego dnia robię wielkie plany na kolejny dzień. Wymyślam listę rzeczy, które na pewno zrobię, które chcę zrobić, a finalnie zawsze kończę w łóżku przesypiając ze zmęczenia cały dzień. Dni lecą mi przez palce, a przecież od października czasu będzie jeszcze mniej. Jestem zła, bo zwyczajnie marnuję swój cenny czas. Ale koniec z tym. Od jutra biorę się w garść i wracam do swojego uporządkowanego życia, które kiedyś przecież miałam. Nie mam pojęcia kiedy wkradło się do mojego życia tyle samowolki i lenistwa. To na pewno wina P., nie sądzicie?

Z nowej pracy jestem zachwycona. Cieszę się, że koniec końców tak właśnie to wyszło. Myślę, że będzie już tylko lepiej i nie mogłam sobie chyba wyobrazić lepszej opcji na ten ostatni rok studiów. No cóż, nie zaznam już nigdy laby, takiej jak np. rok temu, na ostatnim semestrze licencjatu na UJ, kiedy to spędzaliśmy z P. leniwie wszystkie dni przez kilka wiosennych miesięcy. Ale myślę, że właśnie wtedy tego potrzebowaliśmy. Żeby się w sobie zakochać. Ale nie potrzebuję laby. Jestem szczęśliwa, że w końcu poznaję coś nowego, tylu rzeczy mam szanse się nauczyć, poćwiczyć język i do tego jeszcze zarobić jakieś pieniądze. Czego można chcieć więcej. W końcu nie nienawidzę swojej pracy. To już wiele. (I mam wolne weekendy, a to jeszcze więcej).

Jest ostatni dzień sierpnia. Dokładnie rok temu zmarła Vega. Dla mnie to ostatni dzień lata. I tak już chyba pozostanie... Czy wszystkie moje nadzieje na sierpień się spełniły? Nie, nie wszystkie, ale zdecydowana większość. Niektóre rzeczy przerosły nawet moje nadzieje. Uważam sierpień za naprawdę świetny miesiąc. Miesiąc zmian, chociaż chyba nie tak wielkich, jak się spodziewałam. Miesiąc wspaniałych, naprawdę wspaniałych w tym roku urodzin. Miesiąc, w którym po pewnej przerwie znów mieliśmy z P. czas dla siebie. Jestem szczęśliwa.


I na koniec... Najważniejszy gość.

Princess B'Day, Cracow; Thursday, August 20, 2015

wtorek, sierpnia 04, 2015

We keep this love in a photograph. We made these memories for ourselves where our eyes are never closing, hearts are never broken and time's forever frozen still.

Wszystko wskazuje na to, że od teraz będzie już tylko lepiej. Lipiec był dla mnie bardzo ciężki. Nie ze względu na samą pracę, ale bardziej na brak czasu. Był ciężki dla mojego związku z P., bo ciągle się mijaliśmy. On  ma weekendy wolne, ja spędzam je zazwyczaj w pracy. On wstaje na rano do pracy, ja jadę dopiero na popołudnie. Bywało, że widziałam go tylko śpiącego wracając przed północą do domu, a on mnie śpiącą kiedy wstawał o 6 do pracy. 

Czy daliśmy radę? Jak widać - daliśmy. Pewnie dalibyśmy tak radę znacznie dłużej, ale nie mogę powiedzieć, że przyszło to łatwo. Brak czasu, stres i frustracja (zwłaszcza moja) przyniosła trochę kłótni, ale myśląc o tym dzisiaj, kiedy siedzę w ciemnym pokoju słuchając Eda Sheerana i patrząc na śpiącego P. myślę, że to tylko sprawiło, że zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Każda kłótnia w jakiś sposób nas wzmacnia i utwierdza w tym, że warto walczyć. Bo nie wyobrażam sobie życia bez tego. Nie chcę innego życia.

Pozostaje mi tylko czekać na spełnienie moich nadziei, których - nie ukrywam - mam na sierpień całkiem sporo. Mam nadzieję, że będzie to miesiąc zmian. Przede wszystkim dużych zmian. Miłości. I moich urodzin, oczywiście. Ale o tym następnym razem. Dobranoc!

Cracow; Friday, June 26, 2015

środa, lipca 15, 2015

She needs me now but I can't seem to find a time... How we got into this mess? Is it gods test? Someone help us, 'cause we're doing our best. Trying to make it work, but man, these times are hard.

W natłoku pracy, jeszcze większej ilości pracy i odrobiny niepowodzeń dogoniły mnie złe dni. Wewnętrzne potwory zepchnięte jakiś czas temu pod łózko, czekające tyle miesięcy na moment, w którym mogą mnie znów ściągnąć w dół. Ale tym razem, zamiast żalić się i tłumaczyć z wszystkiego przytoczę tylko cytat. Próbuję sama sobie pomóc. Chociaż raz nie polegać w tej kwestii na innych, bliskich mi osobach.


Nie traktuj siebie tak poważnie. Nikt poza tobą tego nie robi.

"Rozchmurz się". "Za bardzo się spinasz". "Nie traktuj siebie tak poważnie."

Kiedyś stale słyszałam to od rodziny, przyjaciół, kolegów z pracy oraz każdego, kto posłuchał mnie dłużej, niż pięć minut. O co im chodziło?

Minęło kilkadziesiąt lar, nim wywiesiłam białą flagę i zaakceptowałam swoją niedoskonałość. Od urodzenia żywiłam przeświadczenie, że muszę być idealna pod każdym względem, ponieważ w głębi duszy w każdej dziedzinie czułam się jak kompletne zero. Przez całe życie mój mózg wysyła mi fałszywe sygnały ostrzegawcze. Powtarza do znudzenia, że jeśli nie jestem doskonała, to poniosłam klęskę. Mój mózg cierpi na ślepotę barw. Operuje tylko skrajnościami : czerń albo biel, tak albo nie, dobrze albo źle, wszystko albo nic. Szare komórki wypełniające moją czaszkę nie pojmują, że w życiu jest wiele odcieni szarości, a świat to nie zajęcia, które można zaliczyć albo oblać. Pewnego dnia uświadomiłam sobie wreszcie, że jestem chodzącym kłębkiem nerwów."

Regina Brett "Bóg nigdy nie mruga"

Rusałki, Witold Pruszkowski, 1877, Muzeum w Sukiennicach

środa, maja 27, 2015

Cause I remember every sunset, I remember every word you said and we will never gonna say goodbye. Tell me how to get back to summer paradise with you and I’ll be there in a heartbeat.

Rozpoczęliśmy z P. ciężki powrót do rzeczywistości. Niestety, nie jest kolorowo - pogoda w Polsce nie dopisuje pogłębiając szok termiczno-klimatyczny, kolokwiów, projektów i prezentacji jest tyle, że nie wiem sama od czego mam zacząć. Chęci do pracy brak. Do tego nasza pół-współlokatorka usiłuje chyba mnie wyprowadzić z równowagi albo zacząć jakąś wojnę.

Zemdlałam wczoraj w autobusie, więc nie byłam na wszystkich zajęciach, ale dzisiejszy dzień dał mi już trochę w kość. Nie wiem jakim cudem te dwa tygodnie we Francji mogły tak szybko minąć. To było dosłownie jak mgnienie oka. Nawet się spostrzegłam jak minął tydzień, mrugnięcie, i drugi tydzień był już za nami. Najchętniej bym tam została, nienawidzę takiej pogody jaką mnie po powrocie częstuje Polska. Tęsknię za słońcem. I za wolnym czasem!

Dobrze było przynajmniej zobaczyć wszystkich. Zdążyłam zatęsknić.

Portiragnes Plage, France; Wednesday, May 20, 2015
Beziers, France; Monday, May 18, 2015
Naked girl or Lincoln?
Salvador Dali Museum, Figueres, Spain; Tuesday, May 19, 2015
Collioure, France; Tuesday, May 19, 2015

sobota, maja 16, 2015

Oh, lights go down. In the moment we're lost and found. I just wanna be by your side. If these wings could fly for the rest of our lives...

Kolejny dzień na campingu dobiega końca. P. jak co wieczór czyta książkę, a ja nie wiem za co się zabrać. Nienawidzę tego stanu, kiedy mam miliony pomysłów, ale nie mogę się zdecydować, który zrealizować pierwszy i przez to tracę czas nie robiąc tak naprawdę nic. No dobra, nie było tematu.

Dzisiaj byliśmy trochę na basenach, pospacerowaliśmy po plaży, pozbieraliśmy muszelki i generalnie dużo odpoczywaliśmy. Reszta ekipy pojechała zwiedzać miasto Moliera i kanał przy Portiragnes, więc można powiedzieć, że mieliśmy zajęcia w podgrupach. Nie żałuję, że zostaliśmy na campingu, bo mieliśmy trochę czasu tylko we dwoje. No, i z resztą ludzi na plaży. Gdyby nie ten potworny wiatr, byłoby niemal idealnie.

Avignon, France; Thursday, May 14, 2015
Palais des Papes, Avignon, France; Thursday, May 14, 2015
Pont d'Avignon, Avignon, France; Thursday, May 14, 2015
Pont du Gard, France; Thursday, May 14, 2015
Camping Les Sablons, Portiragnes, France; Saturday, May 16, 2015
Portiragnes Plage, France; Saturday, May 16, 2015

piątek, maja 15, 2015

Tell me that you'd turn down the man who asks for your hand 'cause you're waiting for me. Would you take away my hopes and dreams? And just stay with me.

Jesteśmy we Francji. I tu kończą się ciekawe rzeczy, które mam do przekazania. Jest naprawdę fajnie, pogoda jest piękna - gorąco, ale nie zbytnio, koło 25 stopni, piękne bezchmurne niebo kolejny dzień z rzędu i cudowne krajobrazy. Trochę zwiedzamy, trochę się opalamy, pływamy w basenach i odpoczywamy zajadając francuskie sery i popijając wybornym różowym winem. Dziadziuś jest w świetnym humorze, pomimo dializ, ale tam też wszystko poszło gładko i wszyscy się nim zajmują, więc z tego powodu pewnie też mu trochę ulżyło.

Kończąc dobre wiadomości należałoby dodać, że nasze auto padło i mamy trochę problem z tym związany. Jest lekkie zamieszanie, bo nie do końca wiadomo jak temu zaradzić i póki co spędzamy czas na campingu. Na domiar złego we Francji trwa bank holidays, czyli długi weekend i mało co jest w ogóle otwarte. Na pewno ze wszystkim sobie poradzimy, ale oczywiście nie może iść gładko, bo przecież byłoby to zbyt proste. Z niedowierzaniem oglądam wysyp zaręczyn i ślubów moich znajomych na facebooku i zastanawiam się gdzie zmierza ten świat. Bo z pewnością nie tam, gdzie ja zmierzam.

Pozdrowienia z Lazurowego Wybrzeża, Kochani!

Sunrise at Garda Lake, Peschiera del Garda, Italy, Sunday, May 10, 2015
Iza's Place, Paulhan, France; Monday, May 11, 2015
Viaduc de Millau, France; Tuesday, May 12, 2015
Millau, France; Tuesday, May 12, 2015
The Templar City, La Couvertoirade, France; Tuesday, May 12, 2015
Camping Les Sablons, Portiragnes Plage, France; May, 2015