W sobotę przyjechali do nas A. i Q. Chłopcy poszli na siłownię, a my z A. po przejściu dwóch sklepów usiałyśmy na ławce, żeby porozmawiać. Po powrocie do domu zjedliśmy obiad i zabraliśmy się (niektórzy z nas już w trakcie gulaszu) za główną atrakcję wieczoru. Nie muszę chyba tłumaczyć czym była. Wieczorem wybraliśmy się na podbój Kazimierza i jak przystało na wyjście w tą część miasta zaczynając od Pijalni, poprzez zapienkanki u Endziora kończąc na imprezie lat 80' i 90' w Stajni. A, przepraszam, było jeszcze cygaro w La Habana. Skończyliśmy oglądając realację z Festiwalu Muzyki Chodnikowej z '94 kończąc czwartą (?) flaszkę.
Niestety, po sobotniej nocy, niedziela nie była już tak przyjemna. W każdym razie dla mnie. Chociaż, muszę się pochwalić, że obudziła mnie róża na twarzy od P. i zapach jajecznicy. I Redd's żurawinowy w lodówce. Tak więc, mogło być znacznie gorzej. Dzisiaj mam dzień wolny, ale robię zadania na matmę i zastanawiam się nad tematem plakatu na konferencję organizowaną na naszym wydziale. Wstałam o 8 i po 9 zebrałyśmy się z Ag spacerkiem na Solvay na siłownię. Teraz P. pojechał do kolegi a na mnie czeka cała sterta prasownia... Ale najpierw chciałabym się z Wami podzielić kilkoma zdjęciami z weekendu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz