poniedziałek, lipca 29, 2013

But there's no way you can feel it from so far away.

Dzień 30
Okey, oszukiwałam się. Jak zawsze. Mówiłam sobie, że jest inaczej niż jest naprawdę. Dlaczego? Dlatego, czemu zawsze to robimy. Bo boimy się przyznać do prawdy.

Cholernie się boję. Co noc śnią mi się te przeklęte poprawki. I nie, nie spłynęło to po mnie wcale. Wiem, że to zawaliłam i nikogo nie ubodło by to dotkliwiej niż moje ambitne ego. Tak właśnie. To był bolesny strzał w serce mojej ambicji. No ale cóż... Sama go sobie w pewnym sensie zadałam.

Po trzech dniach umierania na grypę żołądkową zabieram się do pracy. Bo czasem trzeba. Bo chcę mieć czyste sumienie. I dlatego, że boję się wylecieć ze studiów. Pogoda niczego nie ułatwia, ale przywykłam już do tego, że kłody lecą Ci pod nogi jeśli tylko chcesz coś osiągnąć.

Przez chwilę oszukiwałam się nawet, że te wakacje będą takie, jak dwa lata temu. Ale myliłam się. Nie chciałam do siebie dopuścić tej myśli, ale tak nie będzie. Bo ja się zmieniłam. Wszyscy się zmieniliśmy. Pewne rzeczy umarły bezpowrotnie. Inne się narodziły lub rozrosły, ale jedno jest pewne. Tamten świat odszedł...

Chyba się zakochałam, wiecie? I to nie kwestia nowej fryzury. To nawet nie przez te długie rozmowy, jakie przeprowadziliśmy przez ten weekend. Nie wiem sama dlaczego tak się stało... Może uświadomiłam sobie jak bardzo jest inaczej niż dwa lata temu? A może właśnie przypomniał mi się tamten słodki chłopak, który ukradł mi serce?

Tak czy inaczej doczekałam się imprezy niespodzianki na mój powrót ze Szwajcarii. Wolałabym kiedy indziej mieć taką imprezę, no ale trudno. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

My Welcome Back Party; Oświęcim; Wednesday, July 24, 2013
My Welcome Back Party; Oświęcim; Wednesday, July 24, 2013
My Welcome Back Party; Oświęcim; Wednesday, July 24, 2013

niedziela, lipca 21, 2013

I got a brand new attitude and I'm gonna wear it tonight. I wanna get in trouble I wanna start a fight.

Dzien 38
M. swiruje. Nie mam juz sil sie powstrzymywac od zabicia go. Przysiegam, ze kiedys nie wytrzymam.

Czuje sie jak bym stala na rozstaju drog. Milion tabliczek we wszystkie strony. Skad mam niby wiedziec ktora droga jest najlepsza? Mam ochote sie schlac. Serio, nigdy nie mialam takiej ochoty na wodke jak dzisiaj. A przede mna 23-godzinna podroz do Polski. Swietnie.

Miliony otwartych drzwi. Tyle rzeczy chce abo po prostu moge zrobic. Jedne sie kloca z drugimi. Podroze, nauka, praca, poprawki, praktyka, M. Totalny balagan w mojej glowie. Moze podczas tej drogi cos uda mi sie poukladac...

Moze widzimy w ludziach tylko to co chcemy w nich widziec? Co jesli nie ma w nich ani krzty z naszych wyobrazen? To nasza wina.

Gorges du pont du Diable, France; Saturday, July 20, 2013
Vonnes, France; Saturday, July 20, 2013
Sion, Switzerland; Sunday, July 21, 2013
Sion, Switzerland; Sunday, July 21, 2013
Sion, Switzerland; July 21, 2013

piątek, lipca 19, 2013

All the guys would say she's mighty fine, but mighty fine only got you somewhere half the time.


Dzien 40
Dzien slonca i teczy. Noc mialam okropna. Poranek nieco lepszy, bo rozmawialam z M. a przedpoludnie jeszcze wspanialsze, bo wyszlo slonko i dwie godziny przelezalam w ogrodzie ladujac baterie.

Swiat nalezy do mnie. I robie z nim co chce. Przynajmniej dzis. Mam dobry dzien, mialam dobra pogode i dobry humor. Zostalabym w tej Szwajcarii jeszcze z tydzien, ale w poniedzialek trzeba wracac do Polski. Tylko za N. mi sie troche teskni.

Po powrocie trzeba sie znow wziac za siebie i schudnac. Ale... Moze nie jestem az tak gruba jak myslalam. I nareszcie opalona.


Tutaj bylo zdjecie ktore musialam usunac bo bylo zbyt seksowne.

Saint Saphorin, Switzerland; Friday, July 19, 2013
Saint Saphorin, Switzerland; Friday, July 19, 2013
Saint Saphorin, Switzerland; Friday, July 19, 2013
Saint Saphorin, Switzerland; Friday, July 19, 2013
Saint Saphorin, Switzerland; Friday, July 19, 2013



czwartek, lipca 18, 2013

When it comes to men it's known that I end up choosing wrong.

Dzien 41
Nie wiem po co jeszcze odliczam do czegokolwiek.

 Jest troche dziwnie. Milo spedzam czas na wakacjach w Szwajcarii. Ciocia i wujek przychylaja mi nieba zebym czula sie tu dobrze i naprazde jestem traktowana jak ksiezniczka. M. znow obraza sie o wszystko. Zwlaszcza o to, ze nie jestem na Skype na kazde jego zawolanie.

Kazdy dzien daje do myslenia, prawda? Z kazdym dniem sie oddalam, taka jest smutna prawda. Ale nie powiedzialabym, ze moje stare zycie ucieka. Juz dawno powinno bylo odejsc. Juz dawno powinnam byla ruszyc do przodu i cos zmienic. Zrobic cos dla siebie, a nie dla innych i byc szczesliwa. Ale M. przyslanial mi swiat.

Jestesmy juz na tyle dorosli, ze to ze ktos nam sie podoba nie wystarczy. Oczekujemy odpowiedzialnosci. Daleko mi do doroslosci. Wciaz jestem niedojrzala i glodna zabawy. Nie mam zamiaru sie ustatkowac. I nie mam zamiaru dluzej czeka na nikogo. Przeczekalam na marne dwa lata czekajac na K. az ogarnie swoje zycie. I wiecie co? To nie nigdy nie stalo.

Od teraz ide przez zycie swoim tempem. I zostana przy mnie Ci co nadaza za mna.

Château de Chillon, Switzerland; Wednesday, July 17, 2013
Château de Chillon, Switzerland; Wednesday, July 17, 2013
Château de Chillon, Switzerland; Wednesday, July 17, 2013
Château de Chillon, Switzerland; Wednesday, July 17, 2013
Lausanne, Switzerland; Thursday, July 18, 2013
Lausanne, Switzerland; Thursday, July 18, 2013
Lausanne, Switzerland; Thursday, July 18, 2013
Lausanne, Switzerland; Thursday, July 18, 2013

wtorek, lipca 16, 2013

She's got the kind of look that defies gravity.

Dzien 43
No dobrze. Dzis bylismy w Gruyères. Cudowny zamek i przesliczne sredniowieczne miasteczko! Naprawde cudownie spedzilam dzien. Obeszlysmy z ciocia caly zamek, porobilysmy zdjecia i duzo rozmawialysmy i sie smialysmy. Wydaje mi sie, ze dobrze sie dogadujemy. Jak wrocilismy to oczywiscie rozlozylam sie z recznikiem plazowym w ogrodzie z widokiem na jezioro i smazylam sie na sloncu dopoki nie zaszlo za drzewa. 

Jedzenie mnie oszalamia. W Gruyères poszlismy na lunch do restauracji przy glownej ulicy. Jadlam tradycyjny ser Gruyères zapikany w krokieta na zielonej salacie. Pysznosci! Na deser mielismy maliny w tradycyjnej smietanie z Gruyères, ktora sobie juz odpuscilam ze wzgledu na moja stale rosnaca wage. Wiecie co dostalam na kolacje? Szynke z melonem hiszpanskim. Serio.

Szkoda, ze nie ma tu ze mna N.

M. swiruje. Wscieka sie na mnie o byle co i ze wszystkim ma problem, jak widac nawet z tym ze ide spac przed polnoca. A jeszcze niedawno tak szalenczo za mna przepadal... Sprawy sie zmieniaja. Oby oszalal na moim punkcie na nowo. Dla jego wlasnego dobra.

 
Gruyères, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013

Gruyères, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013

Gruyères, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013
Gruyères, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013
Gruyères, Switzerland, Tuesday, July 16, 2013


Gruyères, Switzerland; Tuesday,
Gruyères, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013







Gruyères, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013

Chardonne, Switzerland; Tuesday, July 16, 2013

poniedziałek, lipca 15, 2013

I like to think I was created for a special purpose.

Dzien 44
Witam w Szwajcarii. Nie ogarniam klawiatury, wiec notka bedzie krotka. 

Riwiera Szwajcarska jest przepiekna! Moze miec na to tez wplyw pogoda, bo z Polski w ktorej bylo 14 stopni i deszcz przyjechalam do pieknej Szwajcarii, w ktorej jest prawie 30 stopni. Dzisiaj bylam w Vevey i w La Tour-de-Peilz. Pospacerowalysmy z ciocia deptakiem wzdluz jeziora, poszlysmy do galerii i na lunch. Wrocilysmy nawet wczesnie do domu, wiec poszlam do ogrodu sie poopalac.

Cudowny dzien.

La Tour-de-Peilz, Switzerland; Monday, July 15, 2013

Vevey, Switzerland; Monday, July 15, 2013
La Tour-de-Peilz, Switzerland; Monday, July 15, 2013
Vevey, Switzerland; Monday, July 15, 2013
Chardonne, Switzerland; Monday, July 15, 2013

piątek, lipca 12, 2013

Tell me what you know about dreams.

Dzień 47
Zagłębmy się na chwilę w świat fantazji. Wiecie o czym marzyłam przez całe swoje życie? O wysokim i dzielnym brunecie, który zabrał by mnie z tego miejsca w którym żyję i pokazał mi jak naprawdę wygląda dom. Serio, tylko tego oczekiwałam od faceta. A mimo to nikt nie spełnił moich oczekiwań.

Ale teraz to już nieważne. Wszystko się zmieniło. Rzeczy się nie polepszyły. Moi rodzice ani relacje między nami wcale się nie zmieniły. A w każdym razie nie na lepsze. Po prostu nie dbam już o to. Wyłączyłam swoje uczucia w tej jednej kwestii. Jasne, są moimi rodzicami i kocham ich tak, jak każde dziecko powinno kochać rodziców, ale wszystkie te sceny i wyrzuty w moim kierunku po prostu nie robią już na mnie wrażenia. Bez względu na to, jak bardzo się starają nie mogą mnie już zniszczyć.

Jak patrzę teraz na swoje dzieciństwo i młodość to czuję lekkie rozdwojenie jaźni. Były momenty, że dałabym się zabić za to, że moi rodzice kochają mnie nad życie a było wiele takich kiedy zachowywali się jakbym była dla nich złem koniecznym. Zresztą, przez większą część mojej dotychczasowej egzystencji myślałam, że tak właśnie jest. I chyba już nigdy nie przyjdzie mi się dowiedzieć jak jest naprawdę.

Może jest mi też łatwiej wytrzymać tutaj, bo mam N. Ona na swój sposób też się męczy. Kto wie, może gdyby nie ich wpływ nie byłaby teraz taka wredna. W końcu ja jak nikt inny wiem co się kryje pod tą mieszanką zgryźliwości i sarkazmu. Nienawidzę jej czasem, ale jest moją przyjaciółką. To taki rodzaj przyjaźni, który każdego dnia skłania cię do wznoszenia rąk do Boga z pytaniem za jakie grzechy każe ci się męczyć z tą drugą osobą, a jednak wiesz, że bez niej nie ruszyłbyś z miejsca. Bez niej nie byłbyś sobą i nie byłbyś tak szczęśliwy, chociaż przez większą część czasu masz ochotę ją zabić.

Wracając do rzeczywistości... Znam swoją wartość. To rzecz, której oni nigdy mnie nie nauczyli, ale którą mam i która daje mi wolność.

N. and Me; Oświęcim; Friday; July 12, 2013
Me and N. ; Oświęcim; Friday; July 12, 2013
N. and Me; Oświęcim; Friday, July 12, 2013

środa, lipca 10, 2013

Well you see her when you fall asleep but never to touch and never to keep.

Dzień 49
No i mój fantastyczny humor zepsuli. Zepsuli go i tyle. Tyle tylko potrafią.

Dzień zapowiadał się fantastycznie. Był gorący, słoneczny a ja znów królowałam. Ale przecież trzeba mi to zepsuć, no nie? W każdym razie rankiem jeszcze czułam się świetnie. Zadzwonił M. i chwilę rozmawialiśmy o głupotach zupełnie, jakby dzwonił ze swojego domu w Babicach. Przyciągałam spojrzenia, w pracy wszyscy mnie lubią i traktują jak swoją i jest naprawdę miło. Nie było dziś dużo pracy. Trochę posiedziałam na internecie w telefonie, trochę pogawędziłam z panią B. a trochę z P., który przyszedł po dowód.

Po pracy pobiegłam na autobus na Zaborze na działki. Poopalałam się na kocyku na pięknej zielonej trawce u Q. na działce i było super. Pełne słońce, pełen relaks - dzień idealny. Każdy mógłby tak wyglądać. Potem przyjechali rodzice z informacją, że udało się załatwić wszystko z praktykami i będę mogła jechać do Szwajcarii. O tak, to była kulminacja. No i jeszcze przyjechał kolega Q. na swoim motorze, co wywołało jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy. No i wtedy się zaczęło.

A nawet nie wtedy. Jak wróciłam do domu. Jesteś gruba, nic nie robisz etc. Wiem, że nic w tym wszystkim nie jest prawdą, ale nie mogę powiedzieć, że mam to w dupie. Nie mam. Mam dosyć porównywania mnie do S. i wytykania mi wszystkich wad na każdym kroku. Chcę móc spokojnie sobie zjeść obiad bez narażania się na głupie docinki. I chcę móc odpocząć po pracy, bo nie leżę do 13 w łóżku i nie spędzam reszty dnia na kompie, jak niektórzy. Ale to ja. Zawsze coś musi być nie tak. I zawsze się coś znajdzie.

Getting a tan; Zaborze; Wednesday, 10 July, 2013
Getting a tan; Zaborze; Wednesday, 10 July, 2013









































Wiecie co... Może nie mam ciała Candice Swanepoel ani twarzy Mirandy Kerr. Ale jestem super taka jaka jestem, bo jestem sobą. Bez względu na to, co oni mówią. I będę szczęśliwa ze sobą.

poniedziałek, lipca 08, 2013

You're an asshole, but I love you.

Dzień 51
Mój kochany mały móżdżku, dziś będzie o Tobie. Z dedykacją i soundtrackiem P!nk "True Love". To piosenka o nas.

A więc sprawa wygląda tak, że zaczynam trochę tęsknić za M. No, może nie tak trochę. Ale też nie usycham z tęsknoty. Po prostu chciałabym, żeby był tutaj ze mną i łapię na myśleniu o rzeczach, które moglibyśmy robić razem. Gdyby oczywiście tu był. Nie znaczy to jednak, że sobie nie radzę. Radzę sobie świetnie. Chyba nawet aż za dobrze. Trochę dobija mnie rutyna mojego świetnego radzenia sobie z rzeczywistością. Nic się nowego nie dzieje. Wstaję, kąpię się, jem i idę do pacy. Po południu jem obiad i oglądam z N. "Hannah Montana" albo - dziś taka nowość - gram w The Sims 3. Fascynujące życie.

Dobrze, że chociaż w weekend było coś innego. Dlatego też chcę jechać do Szwajcarii. Zrobić coś innego w końcu. Ogólnie zrobić coś ze swoim życiem. Śni mi się M. po nocach. Co do N. trochę się myliłam. No ale cóż, może kiedyś do tego dojdziemy.

Marzy mi się tyle rzeczy... Gdybym miała jakieś pieniądze, to wszystkie przelałabym na konto M. z listą zakupów. Ale nie mam pieniędzy, więc problem sam się rozwiązuje. No, ale komu nie marzy się bielizna z VS albo drogie perfumy? Albo nowe Conversy. Albo cokolwiek innego z mojej pokaźnej listy...

Dziwne rzeczy dzieją się ostatnio na tym świecie.

Od lewej : K., ja, N.; Kraków; Saturday, July 6, 2013

niedziela, lipca 07, 2013

Singing 'Sweet home Alabama' all summer long.

Dzień 52
Dawno nie pisałam, wiem. Jestem taka pożarta przez komary, że zaraz się chyba zadrapię na śmierć. Czwartek upłynął podobnie do dni poprzedzających go - praca a potem słodkie lenistwo. W piątek mieliśmy małą powódź. Tzn przyszła burza i ulewa była na tyle duża, żeby zalać nam ulicę. Było dużo emocji, ale sama nie wiem co więcej mogłabym o tym wydarzeniu napisać. Zalało nam piwnicę?

Jeśli chodzi jeszcze o piątek, to Jerzyk przegrał półfinał Wimbledonu z Murray'em, ale o tym już na pewno wszyscy wiedzą. Wczoraj pojechałyśmy z N. do Krakowa pakować moje rzeczy. Jechałyśmy z bardzo optymistycznym nastawieniem, ale okazało się to trudniejsze, niż sądziłyśmy. Pierwszym poważnym problemem okazało się zdobycie kartonowych pudeł, który niestety ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu nie dysponował żaden sklep w okolicy. Wiedzieliście, że w Biedronce "regularnie miażdżą kartony"? Serio, nie mają ani jednego do wzięcia. Generalnie w sobotę zrobiłyśmy część roboty i pojechałyśmy do K. na mieszkanie na imprezę. Wkręciłyśmy wszystkim, że N. ma 18 lat i bawiłyśmy się całkiem nieźle. Było fajnie. Świetnie było się znów zobaczyć z K. i w końcu poznać jej przyjaciółkę. I ogólnie, wyluzować się po tym całym tygodniu. Miła odmiana.

Niedziela przyniosła jeszcze większe problemy. Nadal nie miałyśmy kartonów i musiałyśmy się sporo nachodzić w upale zanim jakieś zdobyłyśmy. Jako szczęśliwe posiadaczki kartonów wcale nie stałyśmy się jednak szczęśliwsze, bo pakowania było tyle, że miałam ochotę się rozpłakać jak patrzyłam na to wszystko. Nadal ten problem nie całkiem się rozwiązał, bo chociaż spakowałyśmy w końcu wszystko, to tych pudeł, toreb i worków wyszło tak dużo, że jak mój tata to zobaczy to mnie zabije. I nie wiem czy to wszystko zmieści się do samochodu... Ale o tym przekonamy się w najbliższych dniach. Póki co nasza misja została zwieńczona sukcesem. I jestem mile zaskoczona jak bardzo N. mi pomogła. I w ogóle jak dobrze jest między nami ostatnio. Zaskakująco dobrze. Może jest coś w tym powiedzeniu, że siostra jest najlepszą przyjaciółką.

Work; Oświęcim; Wednesday, July 3, 2013
Flood; Oświęcim; Friday, July 5, 2013
Party; Kraków; Saturday, July 6, 2013

środa, lipca 03, 2013

Who said I can't be ten feet tall? I say, I say that I can have it all!

Dzień 56
O tak, mała, możesz wszystko. Dziś jest mój dzień. Co prawda już się kończy, ale był naprawdę MÓJ. Błyszczałam, przyciągałam spojrzenia i zachwycałam się sobą i całym pięknym światem dookoła. Nigdy nie czułam się lepiej.

W pracy całkiem w porządku. Dziś było więcej nudy, a mniej roboty, więc czytałam książkę przez połowę mojego czasu. Ale szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to. Wszyscy są dla mnie mili, nawet chyba bardziej niż na początku. Jestem księżniczką jak zawsze, nawet tam. I lubię siedzieć w tym zakurzonym archiwum segregując akta. Lubię całe te praktyki, tylko nie odpowiada mi godzina, na którą muszę tam codziennie być. A właściwie skutki tego chronicznego niedospania.

Jedynym niemiły akcentem ostatnich dni, który rzuca cień na to wszystko jest brak kontaktu z M. I to praktycznie całkowity. Nie mam pojęcia co u niego, poza kilkoma krótkimi wiadomościami na fb. On ma przynajmniej tego bloga. Czuję się z tym trochę dziwnie. Trochę jakby nie było go wcale. I brakuje mi zdawania mu relacji i konsultacji. Nawet jeśli czasem były naprawdę głupie. Teraz zostałam sama.

Szwajcaria staje się realna. Rodzice zostali przekonani, dziadziuś wyłożył kasę na bilet na stół, a ciocia już mi szykuje miejsce do spania. Jeszcze tylko załatwić praktyki przyrodnicze i jestem w drodze na Riwierę Szwajcarską!

London
Airport, Wrocław; Friday, June 14, 2013
London, UK; Saturday, June 15, 2013
Westminster Abbey, London, UK; Saturday, June 15, 2013
William and Kate, London, UK; Saturday, June 15, 2013
London, UK; Saturday, June 15, 2013

wtorek, lipca 02, 2013

Only know you love her when you let her go.

Dzień 57
Po drugim dniu na praktykach. Dzisiaj więcej robiłam, a mniej się nudziłam. Na szczęście, bo czas szybciej mi zleciał. Głównie dlatego, że więcej ogarniałam. Wiem już co mam robić i jak i babki nie muszą się mną aż tak zajmować. Skończyłam o 13:00.

Świetnie się złożyło, bo była piękna pogoda (nareszcie) i po obiedzie stwierdziłam, że pójdę sobie na działkę do Q. Wzięłam strój i ruszyłam. Całkiem fajnie się szło, wgrałam nowe piosenki na telefon, więc droga minęła szybko. Miałam się opalać, a wyszło oczywiście tak, że przegadaliśmy całe popołudnie. Ale nie żałuję. Może jeszcze będę miała okazję nabrać koloru, a było całkiem miło.

Z M. trochę się pogorszyło. Posprzeczaliśmy się wczoraj. Znów robi się zazdrosny i czepia o wszystko, a to tylko pogarsza sprawę, bo ja przez to tęsknię coraz mniej. Trochę wpadliśmy w błędne koło i ciężko nam się wydostać. Sprzeczka była niewielka i mam mimo wszystko nadzieję, że dziś już będzie dobrze. Właśnie czekam na kompie, żeby z nim pogadać na skype, ale nie wiem czy to się uda. Za niedługo muszę się zbierać. Jutro kolejny dzień muszę wstać o 5:30 a naprawdę już jestem wykończona, bo cały tydzień śpię po 5-6 godzin. Dla mnie to zdecydowanie za mało. Zwłaszcza po sesji i terenówkach i całym tym okropnym czerwcu.

- Gdyby wszyscy faceci widzieli mnie tak, jak widzi mnie dziadziuś świat byłby piękny.
- A skąd wiesz, że tak nie jest?

Powoli dochodzimy do sedna sprawy. Dochodzimy do szczęścia i władzy nad sobą. Zapowiada się pięknie.

Flight to Bournemouth; Friday, June 14, 2013


Southampton, UK; Sunday, June 16, 2013

New Forest, UK; Sunday, June 16, 2013