Poza tym, że wrócił mi katar po tym jak wróciłam całkiem przemoczona z zajęć do domu, to jest chyba dobrze. Weekend był niezapomniany. Niesamowity. Mam nadzieję, że przełomowy. Na pewno bardzo ważny i szczególnie radosny. Piżmak. Gdyby ktoś pół roku temu, albo - gorzej - rok temu opowiedział mi ten weekend wybuchnęłabym śmiechem, bo byłaby to dla mnie zbyt surrealistyczna wizja jak na tamten czas. A jednak. Jak to powiedziała moja mama "wyzwanie, ale absolutnie w Twoim zasięgu". Oby miała rację. Piżmak.
Naturalnie, weekend upłynął pod znakiem rozrywki i relaksu i był całkowicie bezproduktywny. Wstałam więc dziś o 6 i jechałam rano do Krakowa żeby pracować nad moją jutrzejszą prezentacją. Ale dobrze mi z tym. Lubię tak. Wróciła mi motywacja do pracy, do nauki i do walki. Ze zdwojoną siłą. Widzę we wszystkim sens.
Nawet, jeżeli piżmak nie przeżyje, to już coś dobrego uczynił dla świata. Z tym, że nie dam mu umrzeć. Tym razem będę walczyć do samego końca. Bo wczoraj w nocy coś zrozumiałam. I ta myśl nie pozwoli mi się poddać.
Kraków; Monday, April 14, 2014 |
Kraków; Monday, April 14, 2014 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz