Wczorajszy kryzys został szybko zażegnany, po części dlatego, że chyba nie potrafimy z P. zbyt długo się na siebie gniewać (a przynajmniej ja nie potrafię), a po części dlatego, że odwiedziła nas WM w wersji smerfiastej. Niestety, nie jestem w posiadaniu zdjęć jej wczorajszego niecodziennego outfitu, więc nie podzielę się z Wami tą porcją radości. Napiliśmy się piwa, pośmialiśmy się z opowieści WM o celebrytach, którzy odwiedzają hotel, w którym pracuje na recepcji i spędziliśmy naprawdę miło wieczór. Później dołączyła do nas Ag, z którą ostatecznie siedziałam do północy, nawet kiedy WM pojechała do domu, a P. poszedł na górę się położyć.
Czuję się nadal średnio, w sensie przeziębienia. Męczy mnie trochę katar i ogólnie jestem nieznośnie słaba i permanentnie zmęczona. Jutro ciężki dzień przede mną, a dzisiaj jeszcze sporo pracy do zrobienia. Tak czy inaczej, nadchodzący tydzień naprawa mnie jakimś dziwnym i niewytłumaczalnym optymizmem, jak nigdy.
Chciałabym Wam pokazać jeszcze kilka starych zdjęć (połowa października) z wizyty na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej w chyba ostatni tak piękny jesienny weekend. Wcześniej nie miałam niestety czasu ich wrzucić, dlatego robię to dopiero teraz.
With Dad; Góra Zborów; Sunday, October 19, 2014 |
N.'s veolleyball game; Sunday; November 9, 2014 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz