piątek, listopada 14, 2014

Lost between Elvis and suicide, ever since the day we died. After Jesus and rock 'n' roll couldn’t save my immoral soul, well I’ve got nothing left to lose...

Znów czuję się źle. Źle ze sobą i źle ze swoim życiem. Siedzę na łóżku słuchając The Pretty Reckless (wiem, mało optymistycznie, ale uwierzcie, że mogło być gorzej) i zastanawiam się w czym leży problem. Niby wszystko jest dobrze. Jest ciężko, ale nie mogę powiedzieć, że sobie nie radzę. Na pozór radzę sobie ze wszystkim świetnie. Na pozór. Zgubiłam gdzieś w tej pogoni za szczęściem ten jasny punkt na horyzoncie do którego tak uparcie dążyłam. I nie wiem co powinnam zrobić ze swoim życiem.

Tak jakby wstawanie z łóżka miało jakikolwiek sens. Wolałabym spędzić resztę życia w pokoju, ale szczerze mówiąc jest mi to obojętne. I właśnie ta obojętność jest najstraszniejsza. Pozbyłam się marzeń, bo uważam siebie za zbyt mało wartą alby się łudzić, że moje marzenia mogłyby się spełnić. Tyle, że poza marzeniami nie zostało mi już nic. Tylko ta zimna obojętność.
















Chyba czasy księżniczek przepadły bezpowrotnie. A niczego innego nie potrzebuję teraz bardziej, niż bycia księżniczką. Choć przez chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz