Nie chcę o tym pisać, bo ciężko byłoby mi to wyrazić w słowach. Nie jestem też odpowiednią osobą, aby wypowiadać się o tym teraz. Jedyne czego pragnę w tym momencie, to pomóc M. jak tylko będę mogła.
Ostatnie dni skłoniły nas do wielu nowych refleksji. Świat z pozoru wygląda tak samo, ale dla mnie bardzo się zmienił. M. bardzo się zmienił. Może trochę wydoroślał? Z jednej strony, to dobrze, bo powinien być mężczyzną, ale z drugiej wolałabym, aby nie uczyły go tego takie przeżycia. Dla mnie ten tydzień pokazał tylko jeszcze bardziej jak silna jest nasza miłość.
W trudnych chwilach. W przyjemnych chwilach. Zawsze.
Ten tydzień przyniósł ze sobą jeszcze jedną rzecz. Przyjemną, nie związaną zupełnie z pierwszą. Ostatnie dni były dniami św. Mikołaja, bo każde z nas dostało miły prezent. Tzn, mam nadzieję, że miły, bo w głowie M. nie siedzę, ale wyglądał na zadowolonego. Mój prezent nie był tak oczywisty, ale chyba wspanialszy.
Zmienia mi się myślenie i przeraża mnie to. Myślę o dzieciach. Myślę o ślubie. Myślę o własnym domu. Nagle zapragnęłam zobowiązań i powagi. To nie tak, że chcę już wyjść za mąż, bo przecież jesteśmy młodzi i nie powinniśmy tego ot tak zaprzepaścić. Bo przecież mamy jeszcze tyle czasu na to. Ale ten tydzień pokazał, że nigdy nie wiemy ile mamy czasu... Może dożyjemy wspólnie ponad 90 lat, jak dziadek Maćka, a może nie dożyjemy nawet trzydziestki. Każdy ma swoją świeczkę, jak mówi moja mama. Mam tylko nadzieję, że kiedyś wszyscy spotkamy się po drugiej stronie i nie będzie już więcej pożegnań.
Nigdy.
Kraków; Thursday, December 6, 2012 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz