niedziela, listopada 17, 2013

I see this life like a swinging vine. Swing my heart across the line.

Weekend był ciężki. Dużo się działo, to muszę przyznać. Było zabawnie, smutno, imprezowo, domowo, radośnie i dołująco przez chwilę. Było kilka niespodzianek, było kilka rozczarowań. Generalnie nic nie wyszło tak, jak było zaplanowane, ale czasem spontaniczne rzeczy są lepsze od tych planowanych. Czasem jest też szkoda, że coś kończy się zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowaliśmy.

Reasumując weekend zaliczam do udanych. Niestety nieubłaganie nadciąga poniedziałek zwiastując najcięższy tydzień, jaki mogę sobie chyba wyobrazić. I już na samą myśl mam tego dość. Liczę tylko na to, że jeśli naprawdę włożę w to tyle pracy, ile trzeba i pokonam to wszystko, to przyszły weekend mi to wynagrodzi. Oby tak właśnie było.

Motywacja jest. Siła jest. Pewność, że się uda też. Nie widzę więc powodu, żeby miało być inaczej. Tak więc biochemia polegnie we wtorek, technologia w środę, a analiza w piątek. I w sobotę będzie co świętować. Dawno nie czułam się tak pewna.

Brakuje mi Tomaszka, ale wszystko ok.

With Si. and Sz. Kraków; Friday, November 15, 2013
With L. Kraków; Friday, November 15, 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz